czwartek, 5 października 2023

it's called: freefall.

trzeba nauczyć się pisać na nowo. tworzyć coś z pustki, z której ciężko namacalnie wyciągnąć cokolwiek. pustka miała być przenosnią, a zrobiła się czymś prawdziwym, czymś, co uderza z każdej strony dając o sobie znać.
na początku nawet tego nie zauważałam, myślałam, że to normalne, myślałam, że to dorosłość. 
pogodziłam się z nią, co raz częściej ostatnio rozważam czy słusznie. 
zaprzyjaźniłam się z nią, ale ona podstępem odebrała mi chęci do czegoś więcej niż teraźniejszość.
nie mam nic równoległego, kiedyś pół świata leżało równolegle. może nawet żałuję tego, może nawet trochę się tego wstydzę. rzadko się wstydzę czegokolwiek innego niż swoich słabości, a czasami i tutaj jest problem. 

dzisiaj trochę się wstydzę, ale nie wiem co miałabym dalej z tym zrobić, więc owijam wstyd w starą serwetkę i wsadzam na dno szuflady. nie mam po co przejmować się czymś, na co nie mam rozwiązania. 

i tak całe życie.
w tym wszystkim niby jestem szczęśliwa, choć wszystko mówi mi, że nie powinnam. 

niedziela, 2 lipca 2023

all i know, all i know.

boże, jak ja pierdole social media.

jak zobaczę jeszcze jeden tekst o tym, że nie ma rzeczy niemożliwych, o tym, że nastawienie jest kluczem do sukcesu to naprawdę coś rozpierdolę. 

całe kurwa życie przeciągam te granice, w dobrym i złym znaczeniu. bo przecież mogę więcej, ten jeszcze jeden projekt w pracy mi na pewno pomoże zapchać pustkę, a moja kariera tak straaasznie ruszy do przodu. może i rusza. i co z tego. zatracam co raz więcej się w tym wszystkim, żyję z wiecznym wyrzutem sumienia, że przecież mogę więcej, mogę przycisnąć się jeszcze ciut bardziej, mogę jeszcze więcej upchnąć w te nieszczęsne dwadzieścia cztery godziny. potem przychodzi sobota i śpię ciągiem osiemnaście godzin, żeby wstać i do czwartej nad ranem sprzątać dom, bo przecież nie mam na to czasu kiedykolwiek indziej. albo i mam, ale po średnio dziewięciu godzinach roboty mój mózg odmawia posłuszeństwa i nie chce robić czegokolwiek konstruktywnego. potem się będę o to bić, bo mogłabym przecież tyle jeszcze zrobić. zdrowy rozsądek mówi, że muszę kiedyś odpocząć, ale nie czuję się nigdy jakbym odpoczywała. albo planuję co dalej albo obwiniam się za to, że nie planuję niczego.

tak skończyły moje marzenia. stwierdziłam chyba wprost, że nie warto, że lepiej planować i realizować niż marzyć. i że najlepiej mieć plan a, b, c i d, żeby zawsze móc zrobić to magiczne 'coś'. czasami nawet czuję satysfakcję. co raz częściej czuję puste 'no a jak inaczej miało być skoro to rozplanowałaś'.

plan a.
plan b.
plan c.
plan d.

jestem swoją własną inspiracją. cały czas. jedną, jedyną.

czasami potrzebuję wziąć xanax, żeby móc zasnąć albo sprostać swoim własnym wymaganiom. nie wiem co jest gorsze. w sumie z tym snem to też się obwiniam. kiedyś spałam po pięć i pół godziny, teraz potrzebuję ośmiu. muszę wrócić do polifazówki, cholernie potrzebuję tych dodatkowych dwóch czy trzech godzin w dobie, żeby zachować się przy zmysłach. nie wiem co potem. mam plan, wiadomo. a, b, c i d. każdy mówi o tym, że w końcu odpocznę, ale doskonale wiem, że potem znajdę kolejny cel, kolejny plan, kolejny punkt do odhaczenia na checkliście. kolejny bezsensowny krok na drodze donikąd.

przynajmniej zrobienie czegoś 'kreatywnego' na dziś mam odhaczone.

archiwum.